wtorek, 18 sierpnia 2015

Naznaczeni błękitem, tom 1

Książki Ewy Białołęckiej chciałam przeczytać, odkąd trafiłam na prelekcję na Coperniconie, na której Ona była gościem. Udało mi się dopiero teraz- zupełnie przypadkiem natrafiłam na jej książkę, przekopując stoisko z tanią książką w Saturnie.



"Naznaczeni Błękitem" to opowieść o świecie magii, w którym próbują odnaleźć się chłopcy obdarzeni niezwykłymi talentami i możliwością Tkania Iluzji. Spotykamy się najpierw z kalekim chłopcem o imieniu Błękitny Róg, następnie z Nocnym Śpiewakiem, porośniętym sierścią i wreszcie z głuchoniemym Kamykiem. Każdy z nich obdarzony jest mocą.

Jak się później okazuje, Biały Róg staje się najpotężniejszym Tkaczem Iluzji w historii i stanowi przykład dla Nocnego Śpiewaka i Kamyka. Kamyk zaś (bo to jemu poświęcone jest najwięcej stron) najprawdopodobniej przewyższa talent Roga.

Początkowo szło mi opornie. Akcja jakaś taka nieciekawa, fabuła niejasna... Do tego długie rozdziały... Co więcej, miałam wrażenie, że czytam raczej książkę dla dzieci, a nie fantastykę. Już miałam odłożyć i zabrać się za moją ukochaną Maję Lidię Kossakowską, jednak postanowiłam przeczytać jeszcze kawałek.

Z tego co się orientuję, wydanie które czytałam, jest drugą wersją tej książki. I momentami to widać. Jak dla mnie pierwszy rozdział, z historią Błękitnego Roga to totalny chaos. Nie wiedziałam co czytam, o co chodzi, ani dlaczego. Dopiero ileś stron dalej wszystko się wyklarowało.
Z drugiej strony, historia Nocnego Śpiewaka była przez długi czas nudna i monotonna. Akcja rozwinęła się, gdy chłopiec poznał Różę. Miałam jednak wrażenie, że ten rozdział był pisany na siłę, aby po prostu go upchać i przejść do historii Kamyka.

Jeżeli chodzi o rozdziały poświęcone przygodom Kamyka czyta się je dobrze i z zaciekawieniem. Dopiero tu odniosłam wrażenie, że wykreowany przez Ewę Białołęcką świat ma ręce i nogi. Pojawiły się barwne opisy i dobrze oddane emocje chłopca. Szkoda, że książka nie prezentowała się tak dobrze od samego początku.



piątek, 7 sierpnia 2015

Gdy zabraknie prądu na świecie- Blackout

Czy potraficie sobie wyobrazić, że pewnego razu cała Europa tonie w ciemnościach z powodu braku prądu?
Czy potraficie sobie wyobrazić, że z Waszych kranów w łazience nie leci bieżąca woda?
Czy potraficie sobie wyobrazić, że nie możecie zatankować auta i uciec od tego koszmaru?
A co powiecie na książkę, która właśnie opisuje te wydarzenia?

Blackout. Najczarniejszy scenariusz z możliwych  to powieść, którą podpięłabym do rozrastającej się  półki z książkami post-apo. Opowiada o nagłym wyłączeniu prądu w prawie całej Europie, a Pierro- człowiek, który najprawdopodobniej jako jedyny odkrył przyczynę awarii- jest traktowany przez władze jako osoba niewarta zainteresowania, ze względu na jego hakerską przeszłość. Jednak bohater uparcie dąży do swojego i pomimo wielu przeciwności, związanych z prawdopodobnym atakiem terrorystycznym na Europę, dociera do osób, które chcą go wysłuchać, a nawet sprawdzić jego szaloną teorię o spisku.



Napisanie tej recenzji sprawiło mi wiele trudności, ponieważ nie potrafię określić jednoznacznie, czy warto ją przeczytać. I choć dałam tej pozycji 5 na 10 gwiazdek na portalu lubimyczytać.pl, cały czas nie jestem pewna, czy nie było to aby za dużo. Ale po kolei.

Książka jest napisana chronologicznie, co się ceni. Przedstawieni są różni bohaterowie, z różnych krajów- od ministrów rządu, po zwyczajnych ludzi. I tu muszę się przyczepić. Nie należę do osób, które lubią, gdy w powieści pojawia się spora liczba osób pierwszoplanowych. A gdy mają różne skomplikowane nazwiska, jestem kompletnie zagubiona. W Blackoucie bohaterów było sporo, o różnych nazwiskach. Było to dla mnie spore utrudnienie, zwłaszcza na początku. Na szczęście autor w każdym rozdziale tworzył podrozdział oznaczony nazwą miasta lub kraju, który opowiadał o poszczególnych osobach. Dzięki temu szybko się połapałam, kto jest kim.

To niestety nie koniec narzekania. Z punktu widzenia osoby kompletnie nietechnicznej, czytanie długich opisów sposobu działania i postępowania na terenie elektrowni, czy też fragmenty o rodzajach liczników były dla mnie wręcz torturą i to one sprawiły, że przeczytanie Blackouta zajęło mi o wiele więcej czasu niż przewidywałam.

Z drugiej strony książka ukazuje wszystkie problemy, jakie pojawiają się z braku prądu. Przed przeczytaniem Blackouta nawet bym nie wpadła na to, że w przypadku awarii zasilania, niemożliwe jest pobranie benzyny na stacji benzynowej, a po kilku dniach nie można liczyć na bieżącą wodę.

Podsumowując,.. Blackout nie rzucił mnie na kolana. Oczekiwałam znacznie więcej i trochę się rozczarowałam. Jednak pozostaje książką, którą warto dorwać przy okazji gdzieś w bibliotece i przeczytać. Z pewnością nie sięgnę po kolejne części, jeżeli takie powstaną. Pomimo tego czytało mi się ją dość przyjemnie i płynnie- no, nie licząc technicznych wstawek, o których pisałam wcześniej.

wtorek, 21 lipca 2015

O kocie uciekającym przed zombie, czyli apokalipsa oczami Manela Loureiro

A dziś nie będzie miło. Dziś będzie o książce, która mnie mocno rozczarowała. A szkoda, bo pomysł na fabułę był niezły. Tym bardziej, że wątek zombie i ogólnej apokalipsy i postapokalipsy staje się co raz bardziej popularny zarówno w polskiej jak i w zagranicznej literaturze.
 Książkę znalazłam gdzieś na półce bibliotecznej. Skusił mnie tytuł. Niestety, była to ogromna pomyłka i strata czasu, no bo co innego mogę powiedzieć.


Zapowiadało się super. Niestety, niejednokrotnie chciałam tę książkę zamknąć w połowie i odnieść do biblioteki. Ale po kolei.



Apokalipsa Zombie. Początek Końca to pierwsza część trylogii, jak wierzyć tylnej okładce, przeczytanej przez tysiące osób na całym świecie, a w Internecie zyskała status kultowej powieści. Hmm... Nie do końca się mogę z tym zgodzić.

W jednej z kaukaskiej republik dochodzi do ataku terrorystów na wojskową bazę. Po kilku dniach w świat poszła informacja o dziwnej chorobie, a nawet epidemii. Powoli padają poszczególne kraje. Zapada chaos. Ludność pośpiesznie gromadzona jest w tzw. Bezpiecznych Strefach, a w ostanich dniach przez upadkiem telewizji i Internetu, media przełamują tabu i cenzurę. Jako jedną z ostatnich informacji podają, że w przypadku bliskiego spotkania z zarażonym, należy celować w głowę.

Fani The Walking Dead i klimatów postapo na pewno już zrozumieli, czemu sięgnęłam po tę książkę. Nie ukrywam, pomysł, może już ostatnio trochę popadający w schemat, był naprawdę dobry. Jednak wykonanie sprawiło, że tak bardzo się rozczarowałam. 

Przede wszystkim... długie i szczegółowe opisy. Zbyt szczegółowe. Momentami wręcz mnie przytłaczały. Dla przykładu- niejednokrotnie można było pominąć kilkanaście lub kilkadziesiąt kartek opisu jednorazowej akcji i spokojnie czytać dalej ze zrozumieniem. Za dużo, za dużo i jeszcze raz za dużo nudnych i przesadnie rozbudowanych opisów.

Po drugie... wyobrażacie sobie kota perskiego, posłusznie znoszącego starcia swojego pana i głównego bohatera z zombie? Wyobrażacie sobie kota, podróżującego przez zatokę z beczce, aby dostać się do portu i uciec przed zombie? Bo dla mnie wątek ukochanego pupila bohatera był momentami wręcz absurdalny.

Po trzecie bardzo często odnosiłam wrażenie, że autor mocno rozbudowywał mniejsze szczegóły, próbował uzyskać barwne opisy przy czynnościach drugoplanowych, a tymczasem wątek uznawany za główny potrafił zająć stronę, może dwie... 

No i tyle. Mogłabym żalić się dalej, ale całą moja dzisiejszą recenzję mogę streścić w czterech słowach- spore oczekiwania, ogromne rozczarowanie. Nie sięgnęłam po kolejne części i nie zamierzam.

Z post-apo już niestety tak jest. Stało się ostatnio dość popularne, jednak z całej tej chmary wydawanych jedna za drugą powieści, jedynie kilka jest dobrych, a bardzo dobre trafiają się bardzo rzadko. Dlatego podchodzę do tego tematu bardzo ostrożnie.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Carte Blanche- recenzja książki i filmu

Witam po dość długiej przerwie. Przerwie spowodowanej początkowo natłokiem obowiązków, a następnie czystym lenistwie. Od tego momentu daję sobie mocnego kopniaka w tylną część ciała i zabieram się do pracy.

Zalega mi tu kilka wersji roboczych, które wymagają ostatnich szlifów. Kolejne recenzje powoli przelewam z głowy na papier. I tu muszę zaznaczyć, że dla mnie ocenienie książki to proces skomplikowany i często długotrwały- chodzi przecież nie tylko o przeczytanie powieści (a to już zajmuje trochę czasu), lecz także o napisanie dobrej recenzji. Zazwyczaj potrzebuję na to trochę czasu- staram się nie pisać ich zaraz po zamknięciu książki. Zawsze potrzebuję kilku dni, aby ochłonąć, poukładać sobie opinię o lekturze, a czasami pokonać tzw. 'kaca książkowego". Ale teraz zakasam rękawy i zabieram się do pracy!

Zaczniemy od krótkiej listy wakacyjnej. Dotychczas udało mi się przeczytać "Starter" Lissy Price, "Blackout" Marca Elsberga i "Ostatni Szczegół" Harlana Cobena.
W międzyczasie próbowałam "przebrnąć" przez kilka lektur szkolnych i pozycji historycznych, jednak okazał się to czas zmarnowany- wakacje to jednak zły moment na takie lektury.
Kończę czytać "Przedsmak śmierci" P.D. James- jak na razie jestem mocno rozczarowana, ale pełna recenzja za 250 stron :) W międzyczasie, jako przerywnik, postanowiłam odkurzyć książki z dzieciństwa i wylądowałam w Nibylandii, z "Piotrusiem Panem i Wendy".
Za kilka dni znów wyjeżdżam, oczywiście z walizką pełną książek, tj. z "Grillbarem Galaktyką" Mai Lidii Kossakowskiej, "Takeshim" tej samej autorki (to będzie trzecie podejście do tej lektury- mam nadzieję, że tym razem zakończy się sukcesem), "Naznaczeni błękitem" Ewy Białołęckiej i z "Bezsennością" Kinga.


Wracając do tytułowego "Carte Blanche" autorstwa Jacka Lusińskiego- najpierw przeczytałam, a całkiem niedawno miałam okazję zobaczyć ekranizację.  Zacznijmy jednak od książki.

Książka należy do tych, które są krótkie, zajmują jeden, dwa wieczory, lecz zapisują się w pamięci na lata. Zwłaszcza, że historia oparta jest na faktach. Jest to historia niezwykłego nauczyciela historii, w najzwyklejszym liceum- Kacpra, który pomimo rzadkiej choroby oczu, postanawia nauczać w szkole tak długo...aż prawda nie wyjdzie na jaw.
Lekturę tę czyta się szybko. Widać, że pisana była przez osobę, która wcześniej nie do końca miała styczność z pisaniem dłuższych tekstów. Jednak mimo wszystkich niedociągłości, opisana historia zdecydowanie każdemu zapadnie w sercu na dłużej.





Co się tyczy filmu...Jest wręcz odwzorowaniem książki, co bardzo mnie ucieszyło- zawsze denerwują mnie filmy na podstawie powieści, które nagle zaczynają mocno odbiegać- i tu przykładowo Eragon (ale o tym może innym razem...). Jednak "Carte Blance" zarówno jako film są dobrym pomysłem na spędzenie udanego wieczoru.

poniedziałek, 25 maja 2015

Co z tą Bridget Jones?

Podczas Europejskiej Nocy Muzeów w Bydgoszczy (o której notka gdy tylko znajdę pięć minut na pozmniejszanie zdjęć, obiecuję!) w bibliotece odbył się kiermasz taniej książki. Szału nie było, w dodatku ktoś zwinął mi z przed nosa książkę Prachetta :( Ale gdzieś tam na dnie pudła znalazłam za symboliczne 2 złote lekko wymiętą, cienką książeczkę. Był to Dziennik Bridget Jones. Wzięłam bez zastanawiania się ani chwili dłużej. Zapraszam więc do recenzji nie tylko Dziennika..., ale też jego kontynuacji.

Jak widać każda część niestety pochodzi z innego wydania :(


Dziennik Bridget Jones
Otworzyłam i przeczytałam jednym tchem. Oczywiście, nie ma co się oszukiwać, to nie jest powieść z górnej półki. Jednak należy do gatunku tych łatwych, przyjemnych, krótkich, po które często sięgam po kilku opasłych bardziej lub mniej tomach fantastyki lub nieudanej lekturze. A tak się składa, że ostatnio miałam do czynienia z książką, na której bardzo mocno się zawiodłam.

Dziennik... jest przede wszystkim śmieszny, momentami wręcz absurdalny. Wielokrotnie zdarzyło mi się zaśmiać w trakcie czytania (co musiało wyglądać dziwnie, gdyż prawie całą przeczytałam w szkole, na zastępstwach...). Czyta się go bardzo szybko. Jest to lekka, humorystyczna lektura. Polecam każdemu, kto potrzebuje książki będącej przerywnikiem w długich seriach, książkowych niewypałach i tym podobnych!

W pogoni za rozumem- Dziennik Bridget Jones
Tu już niestety aż tak różowo nie jest. Książka trochę dłuższa, jednak... zdecydowanie czegoś mi w niej brakowało. Już nie taka śmieszna, jak pierwsza część... Tak jakby autorka zapomniała o roztrzepaniu Bridget. Postanowiłam jednak nie spisywać jej na straty i dobrnęłam do końca. W pewnym momencie miałam wrażenie, że autorka jednak przypomniała sobie, kim jest główna bohaterka. Poza tym, przecież nie jest to pierwsza, ani ostania seria, gdzie druga część jest słabsza od pierwszej (chociaż reguła ta według mnie nie jest najlepiej określona- weźmy np. Igrzyska Śmierci- im dalej, tym gorzej i odwrotnie w kwestii ekranizacji...). Wracając do W pogoni za rozumem... zakończenie również mnie nie zaskoczyło.

Bridget Jones- Szalejąc za facetem
No cóż ostatnią część (jak na razie) skończyłam dosłownie przed chwilą i mam spory mętlik w głowie. Nie wiem jak obiektywnie ją ocenić. Początek był zaskoczeniem. Nie ma tu starej, dobrej, trzydziestoletniej Bridget. Jest za to Bridget tuż po pięćdziesiątce, z dwójką małych dzieci, w zupełnej rozsypce emocjonalnej i z trzydziestoletnim chłopakiem. Jednak bardzo szybko okazało się, że bohaterka nadal jest sobą- wciąż wywołuje pożar, smażąc kiełbaski, na randkach gubi okulary,a w z autobusów nocnych wychodzi z butami pełnych wymiocin ( o dziwo- nie swoich!). Co więcej, kompletnie nie radzi sobie z milionami urządzeń elektronicznych, Twitterem i portalami randkowymi. Nie wspominając już o próbach bycia perfekcyjną matką.

Podsumowując... czy warto sięgnąć po Dzienniki Bridget Jones? Ano warto! Są lekką lekturą, idealną jako przerywnik, lekturę w autobusie czy w tramwaju. No bo w końcu kto by nie chciał pośmiać się z pięćdziesięcioletniej kobiety, która na sześćdziesiątych urodzinach swojej przyjaciółki nie omal utopiła jej psa w basenie?


sobota, 23 maja 2015

Stosik kwietniowo- majowy, czyli miałam nie kupować książek

W styczniu po generalnych porządkach w biblioteczce ze smutkiem uznałam, że nadszedł ten okropny moment, kiedy już naprawdę nie mam miejsca na kolejne książki. Postanowiłam więc drastycznie ograniczyć kupowanie kolejnych egzemplarzy. Początkowo szło nieźle. Przerzuciłam się na zbiory biblioteki i ebooki.

Pierwszy raz złamałam się w lutym, będąc ze znajomą w Taniej Książce. Kupiłam 3 książki. Później, w okolicach premiery Futu.re, na aros.pl była dość sporo przecena. Żal było nie skorzystać i nie przygarnąć pięciu książek. Przecież te pięć jeszcze gdzieś upchnę.

Wszystko szlag trafił, gdy pojechałam na Pyrkon. Tam, kuszona promocjami, wyjechałam z paroma książkami. Krótko potem trafiło do mnie kilka książek od znajomych. Następnie w Biedronce upolowałam dwie kolejne. A tydzień temu w mojej bibliotece odbył się kiermasz taniej książki.

A miejsca jak nie było, tak nadal nie ma ;__;

tak prezentuje się cały stosik kwietniowo- majowy


  • Jane Austen- Rozważna i Romantyczna
  • James Frey- Milion małych kawałków
  • Margit Sandemo- Saga o Ludziach lodu t.1 Zauroczenia
  • Patterson/ Roughan- Miesiąc miodowy
  • Helen Fielding- Dziennik Bridget Jones (już przeczytany, czeka w kolejce do recenzji)
  • Ian Fleming- Diamenty są wieczne
  • Paweł Bęś- Wojownicy w metalowych kurtkach
  • Maja Lidia Kossakowska- Grillbar Galaktyka (wreszcie mam jakąś książkę jednej z moich ukochanych pisarek na własność! Żałuję, że nie zdążyłam na Pyrkonie skoczyć po autograf...)
  • Jana Wagner- Pandemia
  • Robert Szmidt- Szczury Wrocławia
  • Magdalena Kozak- Łzy Diabła
  • Lissa Price- Starter
  • Michał Gołkowski- Sztywny
  • Jacek Komuda- Ostatni Honorowy (recenzja w poprzednim poście)
  • Jacek Komuda- Opowieści z Dzikich Pół
Stosik dość pokaźny, co z resztą widać. Przyznam, że bardzo wiele z tych pozycji znajdowało się na mojej książkowej wishliście i tylko kilka z nich znalazło się na moich półkach przez przypadek. Pozostaje już tylko znaleźć czas, aby je wszystkie przeczytać i zrecenzować, a to może nie być łatwym zadaniem, zwłaszcza że zbliża się koniec roku szkolnego. Zapraszam więc niebawem na kolejne recenzje, w kolejce czeka między innymi Bridget Jones w trzech różnych odsłonach.


poniedziałek, 18 maja 2015

Ostatni Honorowy, czyli moje pierwsze spotkanie z Jackiem Komudą

Fabryka Słów to wydawnictwo, których książki czytam bardzo często. Poznałam je przypadkowo i bardzo szybko się zakochałam w pozycjach, które wydają. Zwłaszcza polskich.

Niewątpliwie polska fantastyka ostatnich lat jest niedoceniana. Statystyczny Polak do fantastyki polskiej przypisuje wyłącznie biednego Wiedźmina. A szkoda. Bo jest wielu polskich autorów fantastyki, którzy zasługują na rozgłos, chociażby moja ulubiona trójca, czyli Maja Lidia Kossakowska, Jarosław Grzędowicz i Jakub Ćwiek.

Wokół Jacka Komudy krążyłam już od jakiegoś czasu. Jednak zawsze była jakaś przeszkoda. Z uwagi na to, że powoli brakuje mi miejsca na nowe książki, jak i fakt, że zbieram pieniądze na nowy czytnik ebooków, Pan Komuda wciąż patrzył na mnie żałośnie z empikowskich półek. W bibliotece też zawsze  było jakieś "ale"- zarezerwowana dla innego czytelnika, pierwszą część ktoś wziął i nie oddał, wykorzystany limit jednorazowy wypożyczeń książek. Aż Komuda przyszedł do mnie sam. Nowiuteńki, pachnący cudownie farbą drukarską wraz ze stosem innych książek, które dostał na Pyrkonie mój znajomy od Fabryki Słów za pomoc przy ich stoisku (z czego większość z tego pokaźnego stosu trafiła do mnie ku mojej radości).



Nie ukrywam, Ostatni Honorowy skusił mnie głównie okładką. Robert Adler to mistrz nad mistrzami w kwestii ilustracji. Ale do rzeczy. Ostatni... to opowieść z PRL-owskiej Polski. Główny bohater, Kuba Błażyk, to szermierz, który w pewnym momencie wplątuje się w zagraniczne walki na życie i śmierć. Za każdy pojedynek jest sowicie nagradzany tzw. zielonymi, czyli dolarami. Lecz w pewnym momencie sprawy przybierają na sile i Kuba wraz z rodziną znajduje się w tarapatach.

Przede wszystkim najnowszą powieść Jacka Komudy czyta się bardzo płynnie i szybko. Trochę obawiałam się historycznych wstawek- dość sporo uczę się historii i mam na koncie kilka pozycji historycznych, więc doskonale wiem, jak mogą być one nudne. Tutaj na szczęście nie ma takiej sytuacji. Fabuła jest wartka i przemyślana. Do tego należy dodać bardzo plastyczne opisy walk szermierczych, które pozwoliły mi wyobrazić sobie przebieg walki, mimo, że nie mam najmniejszego pojęcia o tej dziedzinie sportu.

Podsumowując, Ostatni Honorowy to książka dobra. Zabrakło mi jednak w niej czegoś, co by mnie wciągnęło i pochłonęło. Czegoś, co sprawiłoby, że powieść ta byłaby bardzo dobra lub nawet wspaniała. Niemniej jednak czytałam ją z przyjemnością i na pewno do twórczości Jacka Komudy jeszcze nie jeden raz powrócę.